Jest to książka przeznaczona dla ludzi,
którzy uważają, że podwyższenie podatków podnosi – wbrew elementarnej
logice – dobrobyt społeczeństwa. Autor, szwedzki ekonomista pochodzenia
kurdyjskiego ujawnia prawdę o szwedzkim (a właściwie
ogólnoskandynawskim) sukcesie gospodarczym. Oto fragment Posłowia:
(…) Wbrew temu, co twierdzi miłośnik
Skandynawii, prof. Grzegorz Kołodko, wszystko wskazuje na to, że pomimo
wysiłków rządu i polityków, o czym pisze m.in. Nima Sanandaji, autor
niniejszej książki, z tym szczęściem nie jest wcale tak różowo. Gdyby
bowiem było, nie trzeba by namawiać Duńczyków, Szwedów czy Norwegów do
prokreacji. Posiadanie dużej rodziny, posiadanie dzieci to – zdaniem
wybitnego psychiatry, prof. Antoniego Kępińskiego – jeden z
najważniejszych przejawów szczęścia i chęci do życia. Tymczasem w Danii,
w Norwegii – wbrew twierdzeniom, że są to kraje najbardziej przyjazne
matce i dziecku – dzieci rodzi się coraz mniej chętnie. Dzietność
duńskich matek należy do najniższych w świecie. Młodzi ludzie niechętnie
wchodzą w związki partnerskie czy małżeńskie – zarówno te formalne, jak
i nieformalne. Niektóre badania dowodzą, że jeszcze gorzej jest ze
wskaźnikiem współżycia płciowego. Blisko 30 procent duńskich par
heteroseksualnych wyeliminowało[1] ze swego życia tak spontaniczną sferę życia, jaką jest seks. Czy to ma świadczyć o poczuciu szczęścia tych ludzi?
Skutkiem wspomnianych tendencji
regulacyjnych i kontrolnych jest ogromne zatrudnienie i wydatki sektora
publicznego. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że adresatami państwa
opiekuńczego są w Danii dosłownie wszyscy obywatele, paradoksalnie,
także ci najbogatsi. Założyciel banku Saxo, Lars Seier Christensen, nie
ukrywa, że kiedy jeszcze był obywatelem Danii[2],
ale już będąc multimilionerem, otrzymywał od rządu subsydia do wydatków
mieszkaniowych i inną, równie prozaiczną, co zbędną pomoc.
W kraju, w którym każdy obywatel
korzysta z faworów rządu, wydzieranie sobie łupów socjalnych nie jest
niczym niezwykłym. Rzadko który człowiek ma na tyle przyzwoitości, by
pomocy socjalnej odmówić albo powstrzymać się przed korzystaniem z niej,
bo go akurat na to stać. W rezultacie, podejrzliwi i zawistni sąsiedzi
śledzą jeden drugiego nagminnie donosząc na siebie na wzajem, że
Olsonowi czy Pedersenowi pomoc się nie należy, bo ma w domu dwa obrazy
Cezanne’a albo bezcenną wazę z epoki Ming. Donosicielstwo w krajach
skandynawskich stało się równie popularne co trekking czy sporty
narciarskie. Zresztą rząd stara się działanie „informatorów” maksymalnie
ułatwić i propagować. Mnożą się więc linie specjalne, portale
internetowe, czy inne agendy zajmujące się przetwarzaniem danych
dostarczanych przez „Życzliwych”. Nie ma tygodnia, żeby pan S.,
pracownik regionalnego urzędu skarbowego w Goeteborgu nie otrzymał maila
w rodzaju: „Svensonowie urządzili na ogródku swego domu grilla, podczas
którego goście wypili, co najmniej, 20 butelek drogiego zagranicznego
alkoholu”, albo, że „Vivianne Ch., nie dość że mieszka ze swym
przyjacielem, ojcem dwojga jej nieślubnych dzieci, to na dodatek oboje
pobierają zasiłek socjalny na dzieci i pracują na czarno”. Na temat
nadużyć pomocy społecznej powstają w Skandynawii prace naukowe. To, że
nie są one publikowane zawdzięczać trzeba ostrożności władz, które
obawiają się, że prace takie swą treścią poszerzałyby arsenał środków
„oszukiwania państwa”.
Nie wszystkie tego typu zachowania
wynikają z niskich pobudek. Wśród Norwegów, Szwedów czy Duńczyków obecne
jest wciąż silne poczucie solidaryzmu i sprawiedliwości. Hans E. duński
inżynier, właściciel prywatnej firmy w USA, uważa jednak, że opiekuńczy
rząd robi wszystko, aby ludzie pozbyli się godności i przyzwoitości,
traktując interes państwa, jako obowiązek obywatelski.
[1]
Nie zapominajmy, że pół wieku temu Kopenhaga była światową stolicą
rewolucji seksualnej i przemysłu erotycznego. Dzisiaj, niegdyś pełen
wigoru skandynawski pornobiznes bankrutuje.
[2] W proteście przeciwko nadmiernym podatkom przeniósł się do jednego z rajów podatkowych południowej Europy.